Czy ograniczenia nierynkowe wieszczą koniec fotowoltaiki?
Kilka osób zwróciło mi uwagę na publikację: link x podawaną dalej (bezkrytycznie) przez liczne osoby i osobistości, której autor przytacza we fragmentach artykuł link podsumowujący spotkanie członków i ekspertów Polskiego Stowarzyszanie Fotowoltaiki zorganizowane przy okazji publikacji raportu pt. „Nierynkowe redysponowanie fotowoltaiki w Polsce”.
Przytoczony post jest umiarkowanie dowcipną formą dezinformacji z wykorzystaniem popularnych technik manipulacji. Autor stawia tezę-chochoła, którą można podsumować w kilku punktach:
- Wytwórcy energii ze źródeł słonecznych to złodzieje, którzy wciskają odbiorcom energii prąd, którego oni nie potrzebują.
- Energia z fotowoltaiki powoduje zagrożenie dla systemu elektroenergetycznego, bo jej generacja nie jest stabilna.
- Podatnicy muszą zrzucać się na wsparcie i rekompensaty dla zorientowanych wyłącznie na zysk wytwórców – pasożytów .
Postaram się z tym chochołem rozprawić merytorycznie, co niestety będzie wymagało przedstawienia uproszczonego opisu funkcjonowania rynku energii elektrycznej oraz rozróżnienia jego części finansowej i technicznej. Z góry przepraszam.
Nikt nie chce kupować energii z PV, więc trzeba ją ograniczać?
Przede wszystkim należy zrozumieć naturę transakcji na rynku energii elektrycznej, które zawierane są bezpośrednio lub pośrednio pomiędzy wytwórcami a odbiorcami i mają charakter dobrowolny. Ograniczenia nierynkowe, jak sama nazwa wskazuje, stanowią ingerencję Operatora Systemu Przesyłowego (PSE) w rynek, wskutek której swoboda takich transakcji jest ograniczona. Dzieje się tak dlatego, że Operator Systemu nie był w stanie pozyskać rynkowo energii bilansującej, koniecznej do utrzymania poszczególnych obszarów sieci elektroenergetycznej w stanie równowagi operacyjnej (obszarowego zbilansowania). W konsekwencji odbiorca, który chce kupić energię od określonego wytwórcy na określonych warunkach nie może tego zrobić. Warto podkreślić, że wzrost podaży energii na rynku hurtowym powodujący obniżkę cen nie jest tożsamy z niezbilansowaniem, a wytwórcy już od kilku lat uwzględniali statystyczne ryzyko nadpodaży w swoich modelach ekonomicznych. Sprawa ma się inaczej w przypadku ingerencji nierynkowych, generujących dla każdego z wytwórców inny rzeczywisty koszt będący pochodną niedokonanej transakcji. Podsumowując – wytwórcy energii to nie złodzieje, ale przedsiębiorcy liczący się z ryzykiem rynkowym, którzy nie mogą nikogo zmusić do zakupu czegokolwiek (w przeciwieństwie do państwa). Żaden z nich nie byłby w stanie sfinansować swojej inwestycji bez przedstawienia dobrze uzasadnionych przepływów finansowych.
Czy energia z fotowoltaiki destabilizuje system elektroenergetyczny?
To pytanie jest równie zasadne jak: Czy przyrost liczby samochodów powoduje korki? Owszem powoduje – czy należy zatem ingerować w swobodę kupowania i korzystania z samochodów? A może zamiast tego poszerzyć niektóre arterie, zadbać o miejsca parkingowe i zachęcić kierowców do użytkowania dróg w innych porach (informacja o natężeniu ruchu, koszty parkowania)? Rolą wytwórcy energii elektrycznej nie jest stabilizowanie systemu, podobnie jak rolą kierowcy nie jest likwidacja korków. Zarządzanie systemem elektroenergetycznym jest obowiązkiem Operatora Systemu Przesyłowego, zaś „mechanizmem zachęty” – Rynek Bilansujący, na którym dokonuje on zakupów energii oraz mocy bilansujących, żeby „rozładować korki”. Robi to, między innymi, w celu uniknięcia interwencji w transakcje zawierane na rynku hurtowym. Konieczność nierynkowego ograniczania fotowoltaiki oznacza, że operator nie był w stanie pozyskać niezbędnej energii bilansującej rynkowo. Warto zadać sobie pytanie – dlaczego? Odpowiedź jest „zwyczajowa” – Polska mimo oczywistych sygnałów, napływających z bliższej i dalszej okolicy, nie dokonała na czas reform liberalizujących dostęp do Rynku Bilansującego dla nowych uczestników – w praktyce stało się to dopiero 14 czerwca 2024 roku. W konsekwencji krajowe zdolności do bilansowania systemu nadal oparte są o centralnie zarządzane, nieelastyczne, konwencjonalne jednostki wytwórcze o ograniczonej zdolności do szybkiego kształtowania krzywej podaży energii elektrycznej.
Nie powinno nikogo dziwić, że przyrost mocy osiągalnych OZE ponad szczytowe zapotrzebowanie w systemie, będzie generować regularny popyt na energię bilansującą w kierunku poboru (redukcja generacji/zwiększenie poboru). Niestety zasoby bilansujące w dyspozycji Operatora Systemu nie są w stanie aktualnie takiej energii dostarczyć zarówno na poziomie krajowym (za mało) jak i obszarowym (nie ma) – dochodzi więc do interwencji w rynek i reglamentacji dostępu do systemu. Tak się jednak składa, że profil zapotrzebowania na energię elektryczną nie jest złożony z „niedzielnych popołudni” (cyt.), a szczytowa generacja z OZE nie jest zjawiskiem częstym i niedającym się prognozować. Wygląda na to, że (znowu) cała nadzieja w rzutkich i żądnych zysku Polskich Przedsiębiorcach, którzy zaryzykują swoje pieniądze, żeby dostarczyć energię i moc (również z PV) na Rynek Bilansujący działając w otoczeniu niedawno zmienionych przepisów. Zdaniem autora wpisu – „złodziei w białych kołnierzykach” (cyt.).
Warto również podkreślić, że to właśnie możliwość świadczenia usług bilansujących jest motorem inwestycji w magazyny energii, kolokację różnych źródeł, profilowanie generacji i elastyczny odbiór (np. elektrolizery, ładowarki EV, niektóre procesy przemysłowe), których nikt w Polsce nie chce budować, bo to „nie jest ekonomicznie opłacalne” (cyt.). Rzecz w tym, że mogłoby być, gdyby liberalizacja dostępu do Rynku Bilansującego nastąpiła kilka lat wcześniej.
Czy Polski podatnik płaci i płacze za wsparcie drogiego OZE?
Z tym sofizmatem łatwo sobie poradzić. Opłata OZE, z której finansowane jest wsparcie dla energetyki odnawialnej w 2023 i 2024 roku wyniosła ZERO złotych. Koszty wytwarzania energii w instalacjach fotowoltaicznych są niższe niż w przypadku energetyki cieplnej, a większość komercyjnych elektrowni PV korzysta z systemu wsparcia tylko w części (dla części produkowanej energii) i funkcjonuje na zasadach rynkowych. Oczywiście znany jest argument, że za „bezpieczeństwo energetyczne” trzeba płacić, no to płacimy: rynek mocy, generacja wymuszona, pomoc państwowa dla elektrowni zawodowych, pomoc państwowa dla sektora wydobycia węgla, dopłaty do eksportu polskiego węgla, rekompensaty za mrożenie cen, zniesienie obliga giełdowego (Google that!)– to wszystko, żeby ukryć faktyczny koszt utrzymania mocy (umiarkowanie) dyspozycyjnych w energetyce cieplnej, która – czy nam się to podoba czy nie – finansuje poprzez ETS rozwój energetyki w krajach o niższym poziomie emisji. Pozostaje nam zatem marnować czas na samotne kontestowanie europejskiego system handlu emisjami. Czas, który moglibyśmy poświęcić na rozwiązywanie problemów technicznych związanych z przyrostem liczby źródeł odnawialnych w systemie.
Fotowoltaika ma oczywiście swoje wady – jest zależna od warunków pogodowych, wymaga zwiększenia rezerw sezonowych, rozważnej modernizacji sieci, wdrożenia mechanizmów zarządzania generacją rozproszoną (tzw. agregacji) i włączenia jej w rynkowe mechanizmy bilansowania systemu. To też kosztuje, nikt tego nie neguje, natomiast warto te koszty porównywać mając na uwadze deregulację sektora wytwarzania energii, której efektem jest jego postępująca decentralizacja i prywatyzacja. Odwrócenie tego procesu w imię bezpieczeństwa energetycznego nie spotka się z aprobatą „gęsto zaludnionej Montany” zwanej Polską. Krótko mówiąc – nie funkcjonujemy już w formule centralnego planowania miksu energetycznego, a kolejne projekcje rozwoju krajowej energetyki trafiają w płot wskutek spontanicznej aktywności obywateli (prosumenci). Postawienie znaku równości pomiędzy energetyką węglową i bezpieczeństwem energetycznym to kompletny brak zrozumienia, że energia i moc bilansująca będzie tania tylko jeśli będzie kupowana w krótkich okresach od wielu konkurujących dostawców (również z OZE). Na Rynku Bilansującym rok składa się z 35 040 okresów rozliczeń, dla około 10 000 z nich fotowoltaika może określić swoją moc dyspozycyjną i konkurować z węglem, atomem, czy gazem. Tyle w temacie rzekomego dopłacania do niedyspozycyjnej i niesterowalnej PV.
Kilka słów podsumowania od „złodzieja w białym kołnierzyku”
Ograniczenia nierynkowe są ułomnym i tymczasowym mechanizmem radzenia sobie z chwilowym niezbilansowaniem systemu elektroenergetycznego – przechodzi mi to przez gardło. Właściwym mechanizmem jest mechanizm rynkowy – Rynek Bilansujący, na którym muszą znaleźć się nowe zasoby techniczne odpowiadające zmieniającym się potrzebom systemowym. Mam pewność, że fotowoltaika przemysłowa stanie na wysokości zadania i będzie w stanie realizować zadania wcześniej zarezerwowane dla konkretnych uczestników rynku bilansującego (praca grafikowa w oparciu o prognozy, rezerwa utrzymania częstotliwości, rezerwa odbudowy częstotliwości). Mogła to robić już od kilku lat, ale wcześniej nikt nie był zainteresowany.